Piroman recydywista od lat nęka Warszawiaków

W nocy z 17go na 18go maja w centrum Warszawy spłonęły 2 samochody i skuter. Sprawca, najprawdopodobniej za pomocą zwykłej zapalniczki, rozniecił ogień w hondzie crv w okolicy ul. Chmielnej i Alei Jerozolimskich. Pożar bardzo szybko objął także stojącego obok volkswagena i skuter. Monitoring zarejestrował moment ataku wandala. Po podpaleniu hondy mężczyzna poszedł dalej. Widać było, że idzie chwiejnym krokiem. Kilkanaście minut później piroman podpalił w Alejach Jerozolimskich hyundaia i30. Tym razem płomienie uszkodziły budynek, przy którym stało auto. Wstępnie straty oszacowano na ponad 45 tys. Zł.
31-latek jest doskonale znany stołecznym policjantom, którzy zatrzymywali go już w 2011, 2012, 2013 i 2018 r. O mężczyźnie zaczęło być głośno za sprawa zdarzeń z kwietnia 2011 r. Wówczas na Śródmieściu oraz w Ursusie spłonęło dziewięć aut. Przypadkowi przechodnie zaalarmowali policję, że widzieli młodego mężczyznę w barwach Legii Warszawa, który próbował podpalać samochody. Mundurowi szybko zatrzymali podejrzanego.

Okazał się nim 22-letni wówczas Jacek T. Zeznał, że chciał obejrzeć mecz swojej ukochanej drużyny, ale ochrona nie wpuściła go na stadion, bo był wyraźnie pijany. Obejrzał spotkanie w pubie, a wracając dał upust niszczycielskiej furii. Miał podpalić trzy samochody na Śródmieściu i sześć w Ursusie. Usłyszał zarzuty zniszczenia mienia i sąd aresztował go na dwa miesiące. T. jednak szybko odzyskał wolność. Niedługo potem ponownie doszło do pożarów samochodów na Śródmieściu.

Kolejny raz aresztowano go na początku 2012 r., gdy został zatrzymany w związku z podpaleniem 10 aut. W 2013 r. trafił ponownie do aresztu, którego nie opuścił już przez kilka lat. W 2014 r. został skazany na 5 lat więzienia. Rok później za podobne przestępstwa usłyszał wyrok 2,5 roku więzienia. W 2017 r. do karty karnej doszedł wyrok dwóch lat i dziewięciu miesięcy za podpalenia z lat 2011-2013. Co ciekawe, sądy uznały, że mężczyzna nie jest piromanem.

W październiku 2018 r. Jacek T. wyszedł z więzienia pod odsiedzeniu całej kary – blisko siedmiu lat. Dzień po odzyskaniu wolności został ujęty za podpalenie dwóch samochodów przy ul. Międzyborskiej na Grochowie. Policjanci znaleźli mężczyznę śpiącego w pobliskiej aptece. Po raz kolejny sąd aresztował podpalacza.
 
W 2011 roku Jacek T. jakimś cudem wywinął się od odpowiedzialności za podpalenia. W lutym 2012, gdy o sprawie mówiła cała Polska, miał mniej szczęścia. Policja go zatrzymała, a sprawa trafiła do prokuratury. Ale nawet wtedy T. się niczym nie przejął. Na Facebooku pisał, że oskarżenia są bezpodstawne i że jeszcze otrzyma odszkodowanie, za które "zrobi sobie dobry melanż".
Mieszkańcy oskarżają policję o opieszałość. Ale w tej sprawie funkcjonariusze zrobili, co tylko mogli – i więcej już zrobić nie mogą. – Ten mężczyzna został zatrzymany przez policję już po raz kolejny. Miał postawiony zarzut zniszczenia mienia o znacznej wartości, był aresztowany. Po odsiedzeniu kary wyszedł na wolność.
Z początku organy ścigania chciały tylko stosować nad podejrzanym dozór policyjny, ale ostatecznie – zresztą po medialnych protestach – podpalacz trafił do aresztu tymczasowego. Wyszedł z niego 10 stycznia tego roku. I, jak widać, nie przestał podpalać samochodów.
Istnieje uzasadniona obawa o kontynuowanie działalności przestępczej. Taka obawa jest podstawą do umieszczenia podejrzanego w areszcie. Zapewnia to nie tylko polskie prawo, ale i Europejska Konwencja Praw Człowieka.
Bandyta...
Niestety, fakt, że po raz trzeci Jacek T. został złapany na tym samym, nie przyspieszy procesu ani decyzji wymiaru sprawiedliwości. – Jeśli chodzi o długość postępowania, to jest to jeden z koszmarów polskiego sądownictwa. Co więcej, powtarzalność podpaleń może sprawić, że sąd zacznie się zastanawiać nad poczytalnością podejrzanego. Co prawda  w listopadzie 2012, biegli psychiatrzy sądowi uznali wtedy 23-latka za poczytalnego i zdolnego do odpowiadania za swoje czyny przed sądem. Ale to wcale nie znaczy, że teraz będzie podobnie. – Jeśli został złapany na tym samym po raz trzeci, a nikogo nie zabija, nie kradnie, tylko podpala, to sąd może go ponownie skierować na obserwację psychiatryczną – mówi anonimowo biegły psychiatra, który ze względu na niedawną nagonkę na naukowców wypowiadających się o konkretnych przypadkach, woli nie ujawniać nazwiska. I bynajmniej nie będzie to, zaznacza nasz rozmówca, ingerencja taty-prawnika, który miałby szukać sposobu na wyciągnięcie syna z tarapatów. Niepoczytalność jako linię obrony, przyjętą przez mecenasa T., sugeruje bowiem wielu internautów.
Czy piroman?
Co prawda, prawdopodobieństwo, że Jacek T. był niepoczytalny, jest znikome, ale istnieje. Teraz, gdy został złapany, był pod wpływem alkoholu, co dodatkowo działa na jego niekorzyść, ale nie zmienia to faktu, że może być on piromanem. To jedno z tych schorzeń psychicznych, które nawet dla lekarzy bywają owiane tajemnicą. Wiadomo bowiem, że jest to "chorobliwa skłonność do podpalania", a podpalaczom sprawia przyjemność oglądanie ognia, widok ten ich fascynuje.
 
Istnieje teoria, która mówi, że za piromanię odpowiadają zmiany w mózgu – działanie pewnych neuroprzekaźników jest zaburzone, co prowadzi do problemów z kontrolowaniem swoich popędów. Inne tezy zakładają, że piromania to zaburzenie stricte psychiczne. Piromani nie potrafią sobie radzić ze stresem i napięciem. Niektórzy w ten sposób pragną wyrażać swoje emocje i wyłądowywać stres, jeśli nie potrafią normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Dla innych wywołanie pożaru może być wyrazem seksualnego niespełnienia. Piromania może też wynikać z pewnych dziecięcych doświadczeń – i bynajmniej nie związanych z ogniem jako takim.
O tym jednak, czy Jacek T. w momencie podpalania aut był poczytalny, zdecydują ewentualnie biegli. Podpalaczowi grozi teraz 10 lat więzienia za "zniszczenie mienia o znacznej wartości". Mieszkańcy Warszawy zapewne odetchną z ulgą, jeśli młody mężczyzna pójdzie do więzienia, chociaż u wielu osób rodzi się też pytanie: co będzie, jak ponownie stamtąd wyjdzie!