Smutna rocznica - mija 50 lat od jednego z najtragiczniejszych pożarów rafinerii w Polsce i Europie.

fot. Tadeusz Patan, archiwum Kroniki Beskidzkiej

….Nagle zrobiło się cicho, a wokół jakby zabrakło powietrza. Zaraz potem strasznie rąbnęło... Właśnie mija 50 lat od  tragicznego pożaru rafinerii w Czechowicach-Dziedzicach. Zginęło 37 osób. Poskręcane tory, szkielety spalonych samochodów, zwęglone ciała i ogromne kłęby czarnego dymu unoszące się znad rafinerii Czechowice to obraz po katastrofie. Wiele osób do dziś wspomina łunę, jaką dało się zobaczyć z odległości kilkunastu kilometrów.
 
Był 26 czerwca 1971 roku. Ten dzień zapowiadał się obiecująco – upalna sobota była początkiem wakacji, mieszkańcy Czechowic przeżywali swoje małe i większe radości. Na wieczór zaplanowano wyjście na potańcówki w remizach, niektórzy uczestniczyli w ślubie i weselu przyjaciół. W wielu domach obchodzono przyjęcia z  okazji imienin Jana, oglądając w telewizji bezpośrednią transmisję finałowego koncertu gwiazd Festiwalu Piosenki w Opolu. Gdzie indziej pracowano w przydomowych ogródkach lub zasiadano do kolacji po powrocie z pracy. Na obozie wypoczynkowym w Mikuszowicach nieletnie dziewczęta i chłopcy uczyły się do zawodu strażaka. Inni odpoczywali po intensywnych ćwiczeniach przed wojewódzkimi zawodami sportowo-pożarniczymi, które miały się odbyć w Krakowie. Nie mogli przewidzieć, że błogi spokój zostanie wkrótce niespodziewanie zakłócony.

Tego dnia na terenie rafinerii trwało przetaczanie ropy ze zbiornika na oddział destylacji. Późnym popołudniem na niebie pojawiły się burzowe chmury, zagrzmiało. Mimo zbliżającej się burzy nie przerwano przetaczania, bo obowiązujące przepisy wewnętrzne tego nie przewidywały. Wszystko zaczęło się od uderzenia pioruna bezpośrednio w kominek oddechowy znajdujący się na szczycie dachu zbiornika ropy naftowej nr 251 o pojemności 12 500 m3. Był on zlokalizowany w grupie czterech zbiorników o numerach 252, 253, 254. Każdy z nich miał średnicę 33 m i wysokość osi 18,3 m. Łącznie w zbiornikach, które były ustawione w oddzielnych obwałowaniach ziemnych, znajdowało się ponad 31 tys. ton ropy.
Rozpętało się piekło. Doszło do zapalenia się par węglowodorów w kominku – płomień przeniósł się do zbiornika nad powierzchnię ropy, zapalił znajdujące się tam opary, w efekcie czego nastąpiło rozerwanie dachu i rozlanie się ropy na powierzchnię tacy zbiornika (dzięki obwałowaniom rozlana ropa nie wypłynęła poza obszar tacy). Gdy wybuchł pożar, w zbiorniku 251 znajdowało się 8850 ton ropy. Trzeba było działać szybko, bo nieopodal znajdowały się kolejne budynki pełne łatwopalnych substancji.
Na ratunek przybyły jednostki zawodowe z Bielska-Białej, oraz mnóstwo OSP - m.in. z Czechowic, Bestwiny, Zabrzega i Mazańcowic. Ponadto do akcji wezwano straże z Oświęcimia, Trzebini, Kędzierzyna, Blachowni Śląskiej i Jasła, które dysponowały ciężkim sprzętem do podawania piany oraz 160 żołnierzy z kadrą zawodową z bielskiego Batalionu Obrony Terytorialnej. Do walki z żywiołem dołączyły również drużyny pożarnicze, które przebywały na zgrupowaniu w Mikuszowicach.
Niesprawna półstała instalacja pianowa, brak instalacji zraszaczowej wodnej, brak napełnienia olejowych zaworów hydraulicznych i wreszcie otwarte włazy kontrolne spowodowały, że strażacy mogli wykorzystać jedynie przywieziony na wozach sprzęt mobilny. Co ważne, zbiornik nr 251 nie posiadał piorunochronu – wedle ówczesnych wymagań, w przypadku, gdy dach zbiornika miał grubość blachy większą niż 4 mm, zbiornika nie wyposażało się w instalację odgromową – uważano, że są one w swoim korpusie „samo chronione”.
Rozpoczęło się schładzanie zbiornika tuż obok tego, który płonął.
Minęła północ. Około godziny 1:00 na miejscu pracowało 18 sekcji zawodowych oraz 24 sekcje ochotniczych straży pożarnych. Wydawało się, ze pożar ustępuje i że po czynnościach jednostek z ciężkim sprzętem zostanie ugaszony. Niestety, okazało się inaczej. W pewnym momencie temperatura wody wpompowywanej do zbiornika osiągnęła punkt krytyczny. Woda zaczęła parować, wyrzucając położoną wyżej ropę…Po godzinie 1:20 ciecz znajdująca w zbiorniku zaczęła silnie bulgotać, po czym nastąpił gwałtowny wyrzut płonącej ropy na wysokość aż 1000 m i w różnych kierunkach, na odległość nawet 250 m. Kilka sekund później doszło do potężnej eksplozji zbiornika 254, w którym, jak wykazała późniejsza analiza, znajdowało się najmniej ropy, a tym samym najwięcej palnej mieszaniny powietrza z
Eksplozja była potężna. Płonąca ropa wraz z pianą zalała wszystko dookoła, na miejscu zabijając 33 osoby i niszcząc stojący w zasięgu rażenia sprzęt. „Przed samym wybuchem wyszedłem na wał. Pamiętam, że nagle zrobiło się cicho, ziemia zaczęła drżeć, a wokół przez chwilę jakby zabrakło powietrza. Usłyszeliśmy syczenie w zbiorniku. Padła komenda „wycofać się!”. Wtedy strasznie rąbnęło…” – wspominał Andrzej Klimaniec z OSP Zabrzeg.
„Ludzie ginęli w ogniu. Zaczęli się ratować, uciekając jak mogli, przez płoty betonowe, przez które nie zdążyli uciec i zginęli na tych płotach. Po prostu spalili się żywcem… Bardzo dużo ludzi zginęło w okrutny sposób – żywcem wpadali do zbiorników.” – czytam we wspomnieniu jednej, nieżyjącej już mieszkanki Czechowic.
Fala płonącej ropy nie dawała żadnych szans, odcinając drogę ewakuacji. Ludzie uciekali z obłędem w oczach i płonęli jak żywe pochodnie. Po wielu z nich zostały jedynie stopione metalowe elementy ubioru. Na skutek wyrzutu ropy w mgnieniu oka zginęły 33 osoby, a 4 kolejne zmarły później w szpitalach, w ogromnym cierpieniu. Rannych zostało ponad 100 osób.
Trzy dni później przystąpiono do kolejnej próby gaszenia. W natarciu brało udział 85 samochodów pożarniczych wspieranych przez 11 podobnych jednostek z Czechosłowacji oraz 7 samochodów proszkowych, 5 agregatów na pianę lekką, 8 pomp wodno-pianowych, 16 motopomp, 10 000 metrów węży strażackich oraz 200 ton środka pianotwórczego. O 17:00 udało się wreszcie zdławić ogień. Łącznie w tej niesamowicie trudnej akcji gaśniczej wzięło udział 2610 strażaków. Rafinerię odbudowano po 4 miesiącach, tym razem stosując nowoczesne urządzenia odgromowe i przeciwpożarowe.
Zabezpieczenie przeciwpożarowe instalacji i parków zbiorników oraz wyposażenie zakładowych jednostek straży pożarnej w całym ówczesnym polskim przemyśle rafineryjnym było podobne – bazowało ono na wiedzy płynącej z awarii i pożarów i nie odbiegało od standardów, jakie panowały w krajowym przemyśle rafineryjnym i chemicznym. Stan zabezpieczeń przeciwpożarowych w rafinerii w Czechowicach-Dziedzicach określano jednak na poziomie „prowincjonalnej manufaktury”.
Tragiczny pożar przesunął o kilka generacji strukturę i organizację ochrony przeciwpożarowej w kraju. Po tragicznych wydarzeniach z czerwca 1971 roku opublikowano nowe uregulowania prawne i przepisy związane z ochroną przeciwpożarową, których dotychczas nie było. Ukazywały się kolejne dokumenty państwowe regulujące sposoby zabezpieczania instalacji rafineryjnych i przemysłowych.
 
 

fot. Tadeusz Patan, Henryk Kaliciecki