Drużyny OSP w walce z opadami….a może z wiatrakami?

fot. www.mojegniezno.pl

Od wielu dni wszyscy z uwagą obserwujemy podwyższone stany wód w niektórych polskich rzekach i związane z tym ostrzeżenia Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej odnośnie możliwości lokalnego przekroczenia alarmowych stanów wód na rzekach. Wzrost poziomu wody w ciekach i lokalne podtopienia to efekt opadów, szczególnie intensywnych w województwach podkarpackim, małopolskim, świętokrzyskim. Na pomoc wzywani są oczywiście strażacy – to oni wypompowują wodę z zalanych pomieszczeń, niosą doraźną pomoc odizolowanym przez wodę rodzinom, umacniają i uszczelniają wały przeciwpowodziowe.
W samym tylko województwie śląskim straż pożarna odnotowała prawie 700 zdarzeń w związku z intensywnymi opadami deszczu. To dane od północy 13 października do godz. 6.00 - 15 października. W działania zaangażowanych było ok. 800 zastępów PSP i OSP. Przykładowe działania strażaków w związku z silnymi opadami deszczu:

  • Wodzisław Śląski - przy trzech posesjach postawiono rękawy przeciwpowodziowe (na długości 45m), mające na celu zabezpieczenie budynków mieszkalnych przed napływem wody z rzeki Leśnicy.
  • Przyszowice ul. Brzeg (pow. gliwicki) - podtopiony został odcinek drogi w pobliżu jednej z posesji. Zbudowano wał z worków z piaskiem (na długości 4m). W godzinach popołudniowych (13.10.br. ), w związku z dalszym napływem wody, umocniono wał oraz pompowano wodę napływającą z rzeki Jesienica. Ze względu na zagrożenie podtopieniem, w dniu 14.10.br. podjęto decyzję o ewakuacji zwierząt z pobliskiego gospodarstwa.
  • Grzegorzowice ul. Odrzańska (pow. raciborski)– rozstawiono zapory szandorowe w przerwie wału na jezdni prowadzącej do przeprawy promowej.
  • Katowice ul. Grota Roweckiego – ułożono wał z worków z piaskiem (na długości ok. 200m) w celu zabezpieczenia budynków mieszkalnych przed rozlewiskiem powstałym przy korycie rzeki Mlecznej.

 
Takich interwencji w Polsce jest obecnie tysiące. To zazwyczaj doraźne działania prowadzone bezpośrednio na zalewanych właśnie terenach.
Często pewnie zadajemy sobie pytanie – dlaczego co roku sytuacja się powtarza i w okresach wzmożonych opadów woda zwyczajnie nie wsiąka w grunt na terenach otwartych, nie spływa rzekami, nie jest odprowadzana kanalizacją w miastach. Czy nie możemy raz a dobrze zabezpieczyć miejsc, w których co roku strażacy prowadza podobne akcje?
Wydaje się, że jest na to zdecydowanie za późno. Nieodpowiedzialna gospodarką człowieka spowodowała nieodwracalne zmiany w środowisku:
1. Zasypywanie rowów odwadniających, brak ich konserwacji (np. oczyszczania), niewłaściwe kształtowanie terenu, zamykanie naturalnych dróg spływu wód opadowych - to przyczyny narastających problemów z nadmiarem wody i zwiększanie rozmiaru podtopień.
Mamy w Polsce bardzo dobrze rozpoznany stan obwałowań, wiemy jaki jest procent wałów w dobrym, a ile w złym stanie i wymagających pilnej przebudowy. Problem w tym, że z tą wiedzą nic się nie dzieje . Działania sa zazwyczaj doraźne, prowadzone już w obliczu silnego zagrożenia lub faktycznej klęski.
Naprawa i utrzymanie obwałowań to działania niezwykle kosztowne, a środki przeznaczone na ten cel są znacznie niższe od potrzeb. Po powodziach z lat 1997, 1999 i 2001 większość zniszczonych obwałowań została odbudowana, jednak nadal ponad 30 proc. wałów jest w bardzo złym stanie i wymaga natychmiastowej modernizacji.
– Podczas powodzi wały przerywane są z dwóch podstawowych powodów. Pierwszy powód to przelanie wody przez tzw. koronę obwałowań, gdy wał jest za niski w stosunku do spiętrzonego poziomu wody. Drugi powód przerwania wałów to ich zły stan techniczny (słabe zagęszczenie korpusu wału, rozluźnienie gruntu w obwałowaniu i podłożu), powodujący utratę stateczności i rozmycie wału filtrującą wodą.
Liczby mówią same za siebie – podczas powodzi przerwanie wałów związane było w 34 proc. z ich zbyt małą wysokością, a 66 proc. ze złym stanem technicznym.
Co można zrobić w takiej sytuacji? – Wiele nie obwałowanych dolin rzecznych jest sukcesywnie zagospodarowywanych i zabudowywanych. Aby skutecznie chronić się przed powodzią, należałoby zbudować kolejne 1300 km obwałowań, jednak spowodowałoby to dalszą degradację środowiska naturalnego i pociągnęło za sobą ogromne koszty. Należy więc szukać innych sposobów ochrony przeciwpowodziowej. W pierwszym rzędzie należy rozwijać zasadę „żyjemy w zgodzie z powodzią”, co oznacza dostosowywanie naszych działań do takich naturalnych zjawisk przyrodniczych, jakimi są powodzie. Dobrą i porównywalnie tanią metodą jest wyposażenie odpowiednich służb w przenośne, lekkie zapory przeciwpowodziowe, których zastosowanie nie powoduje degradacji środowiska naturalnego. Można je szybko ustawić, gdy otrzymamy prognozę o zbliżającej się wysokiej wodzie, tak jak w ostatnich dniach zrobiono w Jaśle, gdy stan alarmowy na Wisłoce został przekroczony.
2. Bardzo ważne w ograniczaniu zagrożeń powodziowych są też środki nietechniczne, takie jak odpowiednie planowanie przestrzenne (niezabudowywanie terenów zalewowych), dobre prawo budowlane (budynki dostosowane do występujących podtopień), ubezpieczenia, systemy wczesnego ostrzegania, edukacja itp.
3. Problem dużych miast - współczesne miasta są zbyt gęsto zabudowane i zurbanizowane, by mogły bez problemu przyjąć silny i gwałtowny lub długotrwały opad atmosferyczny. Toną nawet te, które są oddalone od rzek. Jedna silna burza z bardzo intensywnymi opadami deszczu zamienia ulice miast w rwące rzeki, a woda dostaje się do piwnic, garaży, zalewa samochody i paraliżuje komunikację. Silne burze bywały zawsze, ale kiedyś miasta były inne – luźniej zabudowane, z dużymi parkami lub terenami zielonymi lub po prostu obszarami niezabudowanymi. Woda miała gdzie wnikać. Dzisiaj urbanizacja wielkich miast tak zagęściła zabudowę, że chłonność terenu, na którym miasto stoi zmniejszyła się i to w wielu wypadkach w sposób zatrważający. Woda nie ma gdzie ujść. To powoduje, że opady efektywne (czyli woda, która dotarła do terenu i znajduje się na nim) w miastach są niemal równe opadom realnym (czyli wodzie, która leci z nieba).
W hydrologii takie zjawisko nazywa się powodzią błyskawiczną – wyjaśnia prof. Artur Magnuszewski, hydrolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Z natury swej podobna jest ona nieco do powodzi górskiej. Oba środowiska – i górskie i miejskie – są zbliżone z racji wysokiej nieprzepuszczalności podłoża. Poza tym należy też pamiętać o tym, że miasta wytwarzają swój własny klimat, są wyspami ciepła, do tego generują liczne zanieczyszczenia – to dla burz miejsce idealne. Duże miasto to wręcz zaproszenie dla burzy. Dlatego w miastach burze są dość częste.
Główny problem polega na tym, że systemy kanalizacyjne służące odprowadzaniu wód opadowych są w naszych miastach nieefektywne, ponieważ były projektowane i budowane wiele lat temu – 50, a nawet sto lub jeszcze dawniej. Stare normy były przystosowane do starych warunków, jednak przez dziesięciolecia wiele się zmieniło – miasta robią się coraz większe, wyglądają zupełnie inaczej, wiele w nich wieżowców, parkingów podziemnych, zabetonowanych lub zabrukowanych powierzchni. Efekt jest taki, że jeśli kiedyś kanalizacja odbierała tylko część wody opadowej, dzisiaj musi odbierać niemal całą i, oczywiście, w takiej sytuacji zawodzi.
Niestety, niewiele da się z tym zrobić – trudno bowiem wyobrazić sobie wymianę istniejącej sieci kanalizacyjnej w takim stopniu, by istotnie udrożniło to całe miasto. Rzecz niewykonalna z przyczyn ekonomicznych i technicznych.
Ale coś trzeba robić. Holendrzy na przykład, którzy mają dużo silnie zurbanizowanych terenów, rezygnują z trwałych i szczelnych nawierzchni tam, gdzie jest to możliwe. Parkingi wykonują z przepuszczalnej kostki brukowej, płyt ażurowych, tłucznia lub żwiru. Opadła woda ma jak wniknąć w grunt i przejść proces infiltracji. Jeśli grunt jest zbyt mało przepuszczalny, dodatkowo montuje się w nim systemy tzw. drenażu rozsączającego. Podobne rozwiązania są stosowane na ulicach o małym natężeniu ruchu, na chodnikach i placach. Obawy przed błyskawiczną powodzią miejską – a ściślej, jej skutkami – powodują, że zmienia się paradygmat miasta. Jeszcze niedawno wzorem godnym naśladowania było szczelne betonowanie, asfaltowanie  czy brukowanie wszystkiego, zwłaszcza centralnych obszarów miast. Teraz ta tendencja ulega odwróceniu – głównie po to, by ratować się przed silnymi opadami.
Woda z dachów
Podczas niedawnej potężnej burzy w Warszawie wody, która spływała z dachów na Starym Mieście było tyle, że ulice biegnące w dół warszawskiej skarpy zmieniły się w potoki górskie. Gdy dotarły do podnóża skarpy nie miały gdzie ujść i zamieniły spory teren w jezioro o głębokości metra. Zresztą miasto było w wielu miejscach kompletnie zalane. Podobny scenariusz powtarza się przy każdej większej burzy nad Warszawą. Gdy miasto jest mocno zabudowane, znaczna część opadu dosięga najpierw dachów domów i dopiero potem zostaje rynnami odprowadzona na grunt. Ale właśnie najczęściej na grunt, a nie do gruntu. Gdyby rury spustowe, czyli rynny, były wprowadzane w grunt, sytuacja nie byłaby tak groźna. Rynny można osadzać także w zagłębieniach terenowych, a nawet specjalnie budowanych oczkach wodnych, nieckach filtracyjnych czy nawet studniach chłonnych. Sytuacje poprawiają też dachy zielone, czyli przystosowane do retencjonowania wód opadowych, dzięki temu, że mają na sobie warstwę gruntu. Na takich dachach woda opadowa zostaje zatrzymana, a jeśli opad jest zbyt silny, zaczyna odpływać, ale ze znacznym opóźnieniem i mniejsza intensywnością.
 
W wielu miastach na świecie stosuje się też dodatkowe rozwiązania, takie jak zbiorniki sedymentacyjno-filtracyjne, które opóźniają odpływ. Są to suche zbiorniki pokryte roślinnością trawiastą budowane zwykle na bulwarach nadrzecznych. Buduje się też stawy suche i mokre na terenach miejskich, pełniące funkcje osadników dla zwiększonych opadów. W stawy takie wyposaża się też obecnie budowane autostrady. W miejskich ciekach i otwartych kanałach stosowane są tzw. kaskady opóźniaczy odpływu. Wszystkie te urządzenia albo retencjonują wodę, albo przyspieszają proces jej infiltracji gruntowej, albo chociaż spowalniają przepływ.
Przepustowości systemów kanalizacyjnych istotnie się nie poprawi, ponieważ dostęp do tych instalacji jest bardzo utrudniony. Trzeba więc próbować inaczej radzić sobie z hektolitrami wody niesionej przez burzę.
 
Powodzi będzie coraz więcej
W niedawnym wydaniu czasopisma Nature Climat Change ukazał się ważny raport międzynarodowej grupy badaczy, która zebrała dane z 11 modeli klimatycznych stworzonych dla całego świata. Raport dotyczy prognoz powodziowych do roku 2100 i wynika z niego, że powodzie na świecie będą coraz częstsze, a to z tej przyczyny, że rośnie temperatura atmosfery. Im wyższa temperatura, tym więcej energii, która musi się jakoś uwolnić, a uwalnia się głównie w zjawiskach burzowych.
Czyli będzie więcej burz i więcej opadów, a więc powodzi, w tym także tych błyskawicznych. Wprawdzie najbardziej zjawiska te przybiorą na sile w południowo-wschodniej Azji, na Półwyspie Indyjskim, we wschodniej Afryce i północnej części Andów, czyli daleko od nas, ale nie łudźmy się, że nas całkiem ominą. U nas burz i nawałnic też będzie więcej. Także nasze miasta będą na nie coraz częściej narażone. Należy się z tym pogodzić, ale też należałoby się do tej sytuacji jakoś przygotować.